Pobudka z samego rana tak jakbym szła do pracy, bo na siódmą paznokcie. No co, trzeba mieć zrobiony manicure w Azji :-) Potem poczta, zakupy, jeszcze apteka, nie ma nigdzie malarone, no ale co się dziwić jak się na ostatnią chwilę załatwia. Wreszcie na Wolskiej pani mi sprowadzi z hurtowni w dwie godziny – super. Mama przyjeżdża przed pierwszą. Jedziemy na lotnisko via apteka i oczywiście wpadamy w korki, ale może to i dobrze bo Paryż już cały odprawiony. Start i lądowanie o czasie. To dobrze, bo nawet nie musze się śpieszyć do gate’u. Lotnisko w Paryżu mało przyjemne, taki moloch, taśmowa produkcja wylotów i przylotów, nie ma gdzie usiąść, gdzie pójść więc jakieś 20 minut uczestniczę mimowolnie w „akcji tramwaj”. Samolot wyjątkowo niewygodny, marzę żeby wyciągnąć nogi (He He no nie dosłownie). Ja nie wiem, jak to jest, ale kiedy lecę samolotem i idę np. do toalety to patrzę pod nogi , żeby się o kogoś nie zaczepić. O moje nogi ciągle ktoś się potyka więc pakuję je pod fotel. Kolacja, film. Zasypiam.