Ten dzień minął nam na przelotach. Rano mogliśmy się wyspać i spokojnie zjeść śniadanie. Potem taksówki i na lotnisko. Lot był podzielony, bo najpierw do Sydney a potem do Christchurch. Istniała możliwość, że bagaże będziemy musieli odebrać w Sydney i ponownie nadać je do Christchurch, ale na szczęście nadali je od razu do miejsca końcowego. No i nie policzyli za nadbagaż, He He, no mój ma już 28 kg. Ciekawe jaki będzie końcowy wynik:-) Lecieliśmy liniami Virgin Blue po trzy godziny, to tanie linie ale bardzo przyzwoite, tylko nie ma jedzonka na pokładzie, ale miedzy lotami można było cos zjeść. My zjedliśmy w Sydney, a potem zakupy:-) No udało mi się dostać dość tanie perfumy niestety cały czas zamówione perfumy Ulci nie są w atrakcyjnych cenach. Może jeszcze coś w Singapurze się uda, ale na tych perfumach jest wyraźnie napisane, że to są promocyjne ceny obowiązujące na niektórych lotniskach, m.in. Sydney i Singapur. No zobaczymy.
Pierwsze wrażenia w Nowej Zelandii:-)
Swojski zapach:-) Wychodzisz przed lotnisko a tam takim podhalem zalatuje:-) owieczki wyczuwalne wszędzie. No i o wiele chłodniej.
Ale zanim wyszliśmy to jeszcze parę osób miało problemy na kwarantannie, okazuje się, że w Nowej Zelandii są bardziej na tym punkcie czuli niż Australijczycy. Ja zaznaczyłam na karcie, że wwożę mięso i się wytłumaczyłam, że to mięsko kangura:-) takie suszone na prezent, a pan się pytał, czemu nie Emu, coś zakreślił i puścił mnie „do jedynki”, co okazało się tylko prześwietleniem bagażu bez czepiania się, natomiast część grupy poszła „do piątki” a tam im trochę trzepali bagaże, ale najśmieszniejsze jest to, że myli im buty:-) po tym australijskim outbacku ha ha ha, oczywiście to tylko taki pic na wodę fotomontaż, bo jednym myli innym nie, no, ale zasady to zasady:-)
Potem pojechaliśmy do motelu gdzie są dwa fajne kotki i poszliśmy spać.