Rano przyjechał po nas zamówiony bus, który woził nas przez trzy dni. Najpierw pojechaliśmy na zwiedzanie Christchurch. Zaczęliśmy od pięknego ogrodu botanicznego, w którym było dużo kwiatów i drzew, żywa zieleń, jednak taka „żywsza” niż w podobnym ogrodzie w Sydney. Przeszliśmy przez ogród do centrum. Stwierdziliśmy z Władkiem, że to takie miasteczko jak z filmu Truman Show. Takie to trochę sztuczne, niby ładne i takie piórkiem rysowane, ale takie jakieś nieprawdziwe. Mieliśmy trochę wolnego czasu przed Katedrą anglikańską, w której jest zdjęcie papieża Jana Pawła II, na pamiątkę Jego odwiedzin. Jest tam również duża menora i swastyki na ścianach. No dla nas to trochę dziwne połączenia.
Na placu przed Katedrą zjedliśmy mała przekąskę i pokarmiliśmy mewy, obserwując jak jedna walczy o najlepsze kąski.
Potem ruszyliśmy jeszcze w objazd miasteczka i wyjechaliśmy w kierunku Góry Cooka drogą nr 1. Pierwszy przystanek zrobiliśmy na „farmie” prowadzonej oczywiście przez rodowitych skośnych nowozelandczyków:-). Można tam było coś zjeść i zrobić zakupy różnych rzeczy zrobionych z wełny.. Było tam również stadko lam a właściwie alpaki, z którymi ucięłam sobie krótką pogawędkę. W trakcie dalszej drogi podziwialiśmy widoki , a widoki wyglądają tak: pole owiec, pole krów, pole jeleni, pole łani, pole owiec, pole krów:-) itd. Nagle motywem przewodnim stało się: oj łowiecko, łowiecko co byś ty jeszcze wazyć umiała, czyli przeróżne kawały na temat bacy i owieczek.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Geraldine gdzie zrobiliśmy zakupy na kolacje i śniadanie, gdyż mieliśmy spać w schronisku górskim.
A potem jechaliśmy w przepięknych „okolicznościach przyrody” , czyli najpierw nad jeziorem Tekapo, gdzie był pomnik psa złodzieja, który kradł owce a pies mu w tym pomagał, w i w sumie pies był najlepszym pasterzem w okolicy, kościółek, a w wszystko otoczone przez przepięknie ośnieżone Alpy Południowe. Następny widoczek nad jeziorem Pukaki, wzdłuż którego jechaliśmy prawie do samego schroniska pod Górą Cooka.
Przyjechaliśmy do schroniska gdzie spaliśmy w dwóch pokojach. My spaliśmy z Agnieszką i Władkiem, Teresą i Adamem. Agnieszka i Teresa zaczęły robić kolacje, w trakcie przyłączało się coraz więcej osób, bo wszyscy stawaliśmy się coraz bardziej głodni. W międzyczasie krążyła buteleczka wody ognistej tudzież różnych innych trunków. Atmosfera zrobił się bardzo sympatyczna. Zjedliśmy kolację, ja przy pomocy Teresy pozmywałam i towarzystwo siedziało jeszcze trochę podziwiając gwiazdy, niektórzy poszukiwali Krzyża Południa, niektórzy dzwonili po rodzinie do Polski:-) no ogólnie było bardzo przyjemnie. Dość późno poszliśmy spać a rano była dość wczesna pobudka…