Rano nie spieszyliśmy się zbytnio. Wyspaliśmy się, zjedliśmy to co nam naszykowano wczoraj na talerzu, zapakowaliśmy się i podjechaliśmy pod inny hotel żeby mieć dostęp do Internetu. Jeż musiał załatwić parę służbowych spraw a ja zadzwonić do mamusi.
Trochę zaczełam się martwić bo niebo zaszło chmurami ale na szczęście podczas zwiedzania nie padało. Za to było strasznie wilgotno i duszno, nie do wytrzymania, ja chyba jednak wolę jak jest gorąco i sucho. Najpierw pojechaliśmy pod dom Hemingwaya, gdzie mieszkał razem z drugą żoną i… kotami Do dzisiaj w tym domu mieszkają potomkowie kotów Hemingwaya, około 42 kotów, z charakterystycznymi 6 palcami u łapek. Koty są oswojone, porozkładane po meblach, w ogrodzie gdzie możńa zobaczyć specjalną fontannę z woda do picia dla kotów, nad basenem, w sklepie z pamiątkami, w gabinecie który jest w oodzielnej części, no po prostu wszędzie. Jak się siada na ławeczkach to koty przychodzą i wskakują na kolana. W kilku miejscach w ogrodzie są budki z jedzeniem i piciem. Z basenem jest związana śmieszna historia, jak to żóna Hemingwaya podczas jego nieobecności kazała zbudować basen. Kosztował on 24 tys dolarow. Jak Hemingway wrócił do domu dał żonie centa i powiedział że jak już wydała wszystkie jego pieniadze to niech weźmie i ostatniego centa. Cent ten jest umieszczony w płytkach przy basenie. Ale skoro już ten basen powstał to pisarz znany ze swojej miłości do żeglowania po morzu zarządził że w basenie będzie słona woda. I jest do dzisiaj, jedyny basen ze słoną wodą
Następnie poszliśmy do najdalej wysuniętego na południe punktu USA, potem to już koniec świata i wieloryby zawracają;-) I oczywiście był tam również najdalej wysunięty hotel, najdalej wysunięta knajpa, najdalej wysunięty sklep z pamiątkami itp. itd. Nie ma jak pomysł na biznes;-) Doczłapaliśmy do samochodu, po drodze odwiedzając jeszcze Subwaya, i jeszcze kawałek miasta objechaliśmy, żeby zobaczyć za dnia to co wczoraj wieczorem np. znak z zerową milą. Ruszyliśmy powrotną drogę. Po drodze mieliśmy trochę korków, bo to były powroty z długiego weekendu. Za Key Largo Jeż skręcił w inną drogę która poprzez krainę forfiterów omijała korek. Tak dojechaliśmy do Miami. Okazało się, że Jeż zarezerwował hotel Holiday Inn, w bardzo fajnym miejscu, przy porcie. Ledwo weszliśmy do hotelu zaczęło lać. Więc trochę posiedzieliśmy w pokoju, no ale w końcu stwierdziliśmy że twardym trzeba być nie miętkim ;-) i wyszliśmy. Przebiegliśmy na drugą stronę do knajpy Bubba Gump na kolacyjkę. Jeż zamówił mi dość mocną margeritę i było fajnie;-)