Dzisiaj po śniadanku poszliśmy na plażę, mieliśmy iść tylko na chwilę ale poszliśmy w inne miejsce niż wczoraj i bardziej nam się spodobało. Jeż trochę snurkował, ja popływałam, popatrzyliśmy w lewo .. w prawo.. i już było po 12. Wróciliśmy do hotelu, trochę pomarudziliśmy w pokoju i pojechaliśmy na wycieczkę:-)
Najpierw pojechaliśmy do świątyni Taman Ayun. Niestety jak do niej dojeżdżaliśmy to zaczeło padać. Postanowiliśmy poczekać jakiś czas, kierowca próbował objechać świątynię żeby nam pokazać coś więcej ale deszcz i tak nie przestawał padać. Wreszcie Jeż podjął męską decyzję i wziął chętną i odważną częśc grupy na zwiedzanie a reszta, m.in ja przyglądała się zza mokrych szyb.
Jak łatwo się domyśleć, Jeż wrócił kompletnie przemoczony gdzyż jako jedyny z grupy odważnych nie miał parasola;-)
Potem pojechaliśmy do świątyni w Kedaton zwanej również małpim gajem. W świątyni gospodarzami są małpy makaki. Jest ich wszędzie pełno, właściwie światynię się obchodzi ledwo co zwracając uwagę na jej architekturę bo główną atrakcją są małpy:-) Można oglądać życiowe scenki rodzinne jak iskanie i wychowywanie dzieci, zabawy młodzieży itp itd:-)
Następnie była świątynia Tanah Lot, światynia na skale nad samym morzem gdzie można oglądać przepiękny zachód słońca. Świątynie można fotografować z różnych punktów widokowych, na które się kierowaliśmy, żeby w końcu wylądować na ostatnim punkcie czyli restauracji na świeżym powietrzu i tam słońce dokonało żywota dnia dzisiejszego,a my zostaliśmy na kolacji. Wypiłam przepyszny sok z limonki z lodem i żyję:-) zjadłam jak zwykle kurczaka w sosie słodko kwaśnym a Jeż warzywka. W cenie był deserek czyli oczywiście arbuz i ananas.
Zadowoleni i najedzeni wróciliśmy do hotelu gdzie czekała nas niespodzianka czyli brak prądu. Na szczęscie klimatyzacja dobrze schłodziła nam pokój a prąd pojawił sie po jakiejś godzince.